poniedziałek, 24 czerwca 2013

Good Food Fest 2013

Słoneczny letni weekend można spędzać na wiele sposobów. W grę wchodzi wylegiwanie się w cieniu na leżaku, przechadzanie się pośród zielonych drzew, picie zimnych mrożonych napojów i przede wszystkim leniuchowanie! Lato, które nadeszło w piątek wraz ze słońcem i wysokimi temperaturami jeszcze bardziej zachęca do wypoczynku i słodkiego lenistwa. A za rogiem już przecież wakacje!

W sobotę można było połączyć wszystkie wymienione powyżej sposoby spędzania upalnego dnia w Warszawie. W Królikarni w sobotę i niedzielę odbył się GOOD FOOD FEST. To już druga edycja tego ciekawego kulinarnego wydarzenia.
Trafiłam tam po części przez przypadek. W zeszłym tygodniu przeglądając facebook'owe stronki blogów natrafiłam na informacje o festiwalu. Masa danych + konkurs, w którym nagrodami były dwudniowe karnety na GFF. Stwierdziłam: "a dlaczego by nie spróbować?". Pytanie brzmiało: "W jakim wydarzeniu tegorocznego festiwalu chciałbyś wziąć udział najbardziej i dlaczego?". Pierwszym punktem programu, który rzucił mi się w oczy, było spotkanie z Kurtem Schellerem. Dlatego szybko sięgnęłam po kartkę i długopis, ułożyłam krótki wierszyk i posłałam go do jury. Następnego dnia zastałam w skrzynce pocztowej miłego maila z informacją o wygranej. Radość spora, teraz wiedziałam że już na pewno pójdę i zaczęłam planować czego na pewno nie mogę pominąć.

Na GFF dotarłam stety lub niestety tylko w sobotę, bo poranna niedzielna burza nie zapowiadała dobrej pogody na końcówkę weekendu. Po przyjechaniu do Królikarni w okolicach południa zaczęłam od przejścia po targowisku smaku, na którym zetknęłam się z wieloma ciekawymi sprzedawcami, zobaczyłam sporo dobrych i wartościowych produktów. Do domu wróciłam z naprawdę przepysznym chlebem na prawdziwym zakwasie. Dawno nie jadłam aż tak dobrego i pełnego w smaku pieczywa. Po prostu mój typ!
Do tego zabrałam ze sobą malutki słoiczek płatków różanych ucieranych na surowo z cukrem. Już mam kilka pomysłów na ich zastosowanie, ale teraz nie będę zdradzała szczegółów ;)
Targowisko było ciekawym miejscem spotkania z ludźmi, którzy nie tylko sprzedawali jedzenie, ale także potrafili o nim ciekawie opowiedzieć, co według mnie jest bardzo ważną sprawą i tak powinna wyglądać codzienna relacja klient-sprzedawca.

W ciągu całego dnia miałam okazję przechodzić od jednej do drugiej strefy festiwalu. Słuchać, próbować, czuć i podglądać. Odbiór jedzenia każdym zmysłem. Na scenie głównej zobaczyłam pełnego pozytywnej energii Tomka Woźniaka, który zadbał o dobry tuning warzyw. To u niego podczas pokazu spróbowałam bruschetty z marchewką, kalafiorem i serem rottdamer. Świetne dobranie składników, z jednoczesnym fajnym doprawieniem i zachowaniem naturalnej chrupkości warzyw. Pychota.
Przez chwilę słuchałam i obserwowałam również gotującą Malkę Kafkę, która podzieliła się z nami nie tylko wiedzą o jedzeniu, ale także o rodzimym Izraelu.
Zahaczyłam o strefę interakcji i o spotkanie na temat zamienników cukru. Było to interesujące, lecz trochę zatrważające spotkanie. Po wyjściu z niego wątpiłam przez chwilę czy aby na pewno jem zdrowo. To czego dowiedziałam się o wielu produktach i rodzajach dodatków, nie mówię już jedynie o cukrze, było straszne. Na co dzień szpikujemy się totalnymi świństwami nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Mimo wszystko cieszę się, że tam poszłam i uważam, że ta rozmowa była jednym z fajniejszych punktów w programie GFF. Wniosek: trzeba uważać na to co i jak się je. Niestety jeśli my sami nie zadbamy o jakość spożywanych produktów, to nikt tego za nas nie zrobi.
Nie wspomnę już o strefie warsztatów i o lekcjach poprowadzonych przez Magdalenę Gorzkowską na temat ziół i o Mai Sobczak, z którą miałam okazję gotować kaszę pęczak ze smażoną cebulą i pomarańczami. "Kasze znane i nieznane" zaciekawiły mnie i podążyłam w kierunku strefy. Było interesująco, robiliśmy coś wspólnie i mogliśmy wraz z innymi uczestnikami na bieżąco brać udział w przygotowaniu potrawy. To lubię. A na koniec jeszcze smaczniejsze kosztowanie! Efekt dobry, choć nie jestem do końca przekonana co do pomarańczy. Żeby była bardziej w moim smaku, bardziej bym ją doprawiła. Ale myślę, że to kwestia gustu. Przygotowanie ok!

Najlepsze oczywiście na koniec. Jak już wcześniej wspomniałam, na festiwalu pojawił się również Kurt Scheller. Udało mi się dostać podpisaną przez niego książkę i wziąć udział w krótkim spotkaniu. Na to czekałam cały dzień i cieszę się, że doczekałam do 17 i miałam okazję spotkać tak wielkiego człowieka.

Niedługo po spotkaniu z Kurtem Schellerem opuściłam teren Królikarni naładowana mocą do działania, przewyższania siebie i ciągłego poznawania. Gotowanie to połączenie pasji, wytrwałej pracy i miłości do jedzenia. To wszystko trzeba robić rozumiejąc dlaczego i dla kogo to się czyni.


 U góry: scena przed pierwszymi pokazami. Na dole: Pałacyk Królikarni.

 Tyle dobrego na targowisku smaku a to przecież tylko ułamek wszystkiego...
A na orzeźwienie bombilla z owocami acai, granatem i żurawiną!

U góry: Tomek Woźniak z pomocnikami w akcji. Na dole: jeden ze smakowitych efektów ich pracy, czyli bruschetta z kolorowymi warzywami.

  Warsztaty o ziołach...

...a także warsztaty o kaszach i kolejny efekt pracy. Pęczak ze słonecznymi dodatkami.

Zdjęcia to tylko i tak mały zapis wspomnień. Jak dla mnie było super. Skorzystałam ile mogłam i spędziłam kreatywnie weekendowy czas. Już czekam na kolejne kulinarne wydarzenia, których w wakacje nie zabraknie. Następnym razem biorę znajomych i idziemy razem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz