poniedziałek, 31 grudnia 2012

Poświąteczna kasza manna

Czas na pożywne śniadanie i odmianę po świątecznych pasztetach, schabie i sałatce.

Już od dawna miałam ochotę na poranny mleczny posiłek. W głowie migotały mi pomysły dodatków, aż wreszcie wyklarowała się poświąteczna kasza manna! Z dodatkiem cynamonu, który tak bardzo kojarzy się ze świętami bożonarodzeniowymi, orzechami włoskimi, suszonymi morelami i masłem orzechowym.
Połączenie idealne na leniwy, zimowy poranek, z lekkimi promieniami słońca za oknem. Zarówno przy jedzeniu jak i przygotowaniu robi się cieplutko na myśl o pysznym śniadaniu, wspomnieniach świąt i perspektywie sylwestrowej zabawy.. :)

Potrzebne składniki:

400ml mleka
3 łyżki kaszy mannej
1 łyżka masła orzechowego
 orzechy włoskie
suszone morele
1/2 łyżeczki cynamonu

Przygotowanie:

Krok 1. W rondelku podgrzewamy mleko. Gdy będzie już prawie się gotowało, dokładamy kaszę manną i mieszamy. Uważajcie, aby po dodaniu kasza nie utworzyła nieładnych kluch - porządnie mieszajcie!

Krok 2. Orzechy i suszone morele kroimy na mniejsze kawałki. Zaraz po dodaniu masła orzechowego i ponownym zamieszaniu do garnuszka dorzucamy bakalie.

Krok 3. Szóstym składnikiem, ale bardzo ważnym jest cynamon. Dodajemy go na samym końcu, po raz ostatni pociągamy łyżką i pozostaje nam już tylko przełożenie gotowej, gorącej kaszy mannej do miseczki.

PS. Poświąteczna kasza manna najlepiej smakuje w ciepłym, przytulnym miejscu, takim jak łóżko czy kanapa z ogromnym, miłym w dotyku kocem ;) Sami sprawdźcie!




Ja już swoją porcję zjadłam, teraz czas na Was!
Puszczam oko do wszystkich czytających i biegnę do kuchni realizować pomysły na dzisiejszego Sylwestra!

sobota, 29 grudnia 2012

Quiche z boczkiem, pieczarkami oraz rukolą

Były sobie quiche dwa..! Tak mogę rozpocząć bajeczkę dotyczącą dzisiejszego obiadu.
Zapanowały quiche: wegetariański i mięsny. Pierwsza tarta z gruszkami i serem pleśniowym,
drugi quiche z boczkiem, pieczarkami oraz rukolą. Nowość na stole.
Przepis na quiche gruszkowo-serowy wrzucałam już na początku sierpnia, do którego Was odsyłam poprzez link --> http://masterofrdisaster.blogspot.com/2012/08/quiche-z-gruszkami-i-serem-plesniowym.html.
Tym razem zostały zmienione trochę proporcje śmietany, owoców i jajek, ale jak to z tartami bywa, tak naprawdę ilość składników do nadzienia, którą użyjemy, zależy od nas samych i naszych upodobań smakowych.

Ale przejdźmy do nowego, mięsnego quiche'a! Smak niewątpliwie ciekawy, choć miałam małe wątpliwości po pierwszym kęsie, bo przez dodatek rukoli cała tarta nabrała charakterystycznego gorzkiego posmaku. Na początku nie byłam co do niego przekonana, ale nastąpiła aprobata ze strony pałaszujących więc jako taki sukces nastąpił. Uf! Jeśli nie chcecie ryzykować, dodajcie o połowę mniej rukoli niż wskazuje przepis, to powinno rozwiązać możliwe problemy.. :)

Składniki:

CIASTO
1/2 szklanki mąki kukurydzianej
3/4 szklanki mąki pszennej
90g masła w temperaturze pokojowej
2-3 łyżki wody

NADZIENIE
150g wędzonego boczku (plastry)
7 średniej wielkości pieczarek
2 garści rukoli
rozmaryn
tymianek
pieprz czarny

+ 200g śmietany 18%
   2 jaja
   pieprz czarny
   vegeta

Przygotowanie:

Krok 1. Przyrządzanie quiche'a zaczynamy od zagniecenia ciasta i odłożenia go do lodówki. Mąki łączymy ze sobą, dodajemy do nich masło, które siekamy na mniejsze kawałki. Dolewamy potrzebną ilość wody i zagniatamy ciasto. Tak wyrobione ciasto formujemy w kulę, pakujemy w folię i odkładamy do lodówki na pół godziny.

Krok 2. Wyjmujemy surowe ciasto i wykładamy nim natłuszczoną formę do tarty. Ja w tym celu użyłam zwykłego masła. Krojąc ciasto na plastry i porcjami wypełniając dno oraz boki tarty ułatwicie całe zadanie i sprawniej uporacie się z przygotowaniem podstawy pod quiche.

Krok 3. Spód nakłuwamy w wielu miejscach widelcem, a następnie wstawiamy go do piekarnika nagrzanego do 170 stopni na 15 minut, aby wstępnie się podpiekł.

Krok 4. Nie tracąc czasu, od razu po wstawieniu spodu do pieczenia, bierzemy się za przygotowanie nadzienia. Plastry wędzonego boczku oraz pieczarki kroimy na mniejsze kawałki, a rukolę płuczemy w zimnej wodzie i osuszamy. Boczek wrzucamy na patelnię, pozwalamy mu lekko się podsmażyć na własnym tłuszczu i dorzucamy pieczarki. Całość smażymy przez kilka minut, pod koniec doprawiając rozmarynem, tymiankiem oraz pieprzem, potem odstawiamy do lekkiego ostygnięcia.

Krok 5. Ważną częścią nadzienia jest zalewa śmietanowo-jajeczna, to ona tworzy tak ważne dla istoty quiche'a wypełnienie. Zalewę przyrządza się w bardzo prosty sposób. Polega to na roztrzepaniu śmietany z jajkami, pieprzem oraz vegetą.

Krok 6. Do tak przygotowanej płynnej masy dodajemy boczek z pieczarkami, pamiętając o niedolewaniu wytopionego sosiku, by nie rozwodnić nadzienia, oraz rukolę. Wszystko mieszamy i wylewamy na już podpieczony spód. Wyrównujemy łyżką tak by na całym cieście składniki ładnie się porozkładały.

Krok 7. Pieczemy min. 25 minut w piekarniku nagrzanym do 170 stopni, w miarę możliwości na ostatnie 5 minut włączając termoobieg. Quiche podajemy jeszcze ciepły, choć na zimno smakuje równie dobrze! Dobrze się przechowuje w niskiej temperaturze.

Życzę smacznego!


 Quiche z boczkiem, pieczarkami oraz rukolą.

Oraz mały podwójny akcent. Były sobie quiche dwa! Boczek, pieczarki i rukola & gruszka i ser pleśniowy.

piątek, 28 grudnia 2012

Święta, święta i po świętach...

Miałam w planach dłuższe opisywanie każdej z potraw, po krótce przygotowań a potem pysznego pałaszowania, ale odpuszczam! Ze zdjęć które robiłam zarówno podczas wielkich przygotowań jak i nawet przy świątecznym stole sporządziłam mały kolaż z grubsza podsumowujący te bożonarodzeniowe zakończenie roku. Teraz kilka poświątecznych dni, wykańczanie makowca, piernika i innych smakołyków... Pasztet znika w zaskakującym tempie.

Powiem Wam jedno: było smakowicie! Wigilia w tym roku była podwójna, a więc także więcej różnych potraw. Ogólnie mówiąc tradycja z małymi nowoczesnymi dodatkami. Był barszcz czerwony z uszkami, śledzie, kapusta z grzybami, karp smażony, sałatka jarzynowa oraz śledziowa (nowość), pasztet z soczewicy, kompot z suszu, wigilijna tarta z kapustą i grzybami (nowość), świetnie wykonana przez Babcię, ze śliwkowym posmakiem i ładnym kolorem. W następne dni na stole zagościły także mięsa: uwielbiany przeze mnie domowy pasztet, pieczony schab ze śliwką, świąteczna szynka.
Nie zabrakło również słodkości! Co prawda zrezygnowałam z klusek z makiem, ale rodzinne brzuchy chyba by już tej atrakcji nie wytrzymały :D Był piernik, makowiec, pierniczki, kruche ciasteczka, pudding prosto z Londynu, który aż 18 miesięcy (!) odleżał swoje dla jeszcze lepszego smaku. To się nazywa dopiero sposób na świąteczne żarełko! Efekty przy podpalaniu również niezapomniane!
Pojawiło się również ciasto drożdżowe oraz pieczony sernik z rodzynkami. Dobrze, że wszystko zostało podzielone na dwa domy, a nie stoi teraz i płacze w jednej lodówce i pobliskich szafkach. Byłoby za dużo kuszenia!


A teraz odpoczynku ciąg dalszy, Sylwester już niedługo! :))

niedziela, 23 grudnia 2012

Święta z kruchymi ciasteczkami

Przygotowania do świąt trwają. Właśnie znalazłam chwilkę wolnego czasu, żeby przysiąść i zdać relację, co już gotowe, co jest w trakcie przygotowań, a co będzie jutro szykowane na bożonarodzeniowy stół.
Nie brałam udziału w przygotowywaniu wszystkiego, lecz podpytywałam, dowiadywałam się, by na przyszłość wiedzieć co i jak i móc przyszykować wigilijne potrawy.

Oprócz sprawozdania z dzisiaj i wczoraj, podrzucę Wam przepis oraz kilka zdjęć na kruche ciasteczka, które przygotowuję co roku z okazji Bożego Narodzenia. Za każdym razem występują w innej odsłonie, z innymi dodatkami i słodkimi ozdóbkami. W tym roku postawiłam na dwa rodzaje czekolady: białą i deserową. Planowałam to już od dawna, i nareszcie we wtorek nadszedł czas na realizację pomysłu!
Ciasteczka sprawdzają się nie tylko w roli świątecznych słodkości, lecz mogą być również dobrym pomysłem na prezent dla najbliższych. Zapakowane po kilka sztuk stanowią smaczny pomysł na świąteczny podarunek.


Wigilijna kapusta z grzybami została ugotowana już wczoraj. Jest efektem prac Babci. Teraz cały, pełen garnek stoi w zimnym miejscu i czeka na jutrzejszą kolację.

Śledzie w trzech odsłonach. O nich mogę powiedzieć nieco więcej, ponieważ włączałam się w ich powstawanie. Największą robotę wykonała Mama. Od lewej strony: w zalewie śliwkowo-migdałowej, z cebulą w oleju oraz w zalewie pomidorowo-cebulowej. Choć za śledziami niezbyt przepadam, ich przygotowanie należy do przyjemnych ;)

Piernik powstał najwcześniej ze wszystkich tu wymienionych. W środę upiekłam go według przepisu, który zamieściłam już jakiś czas temu na blogu. Podsyłam link: http://masterofrdisaster.blogspot.com/2012/12/piernik.html. Nienapoczęty leży i dobrzeje, z każdym dniem coraz lepszy.

Makowiec, to wyższa szkoła jazdy, za którą odpowiada Babcia. Podglądałam przez ramię jak powstawał i muszę stwierdzić, że przygotowanie naprawdę dobrego ciasta, a potem zawinięcie go z makowym farszem to nielada sztuka! Kiedyś ja za to odpowiem!

Na koniec mały choinkowy akcent. Czas nie płynie tylko w kuchni, ale również w salonie, gdzie stanęła piękna jodła, której ubieranie skończyłam przed kilkoma chwilami :)
Na koniec kruche ciasteczka. Ozdobione i schowane w pudełku czekają już od poniedziałku. Część została wykorzystana w formie prezentów, co również zobaczycie na zdjęciach.
 Te ciastka możecie wykonać również na ostatnią chwilę, nawet w dniu Wigilii, bo będą równie dobrze smakowały :)

Kruche ciasteczka
Składniki (na ok. 75 sztuk):

300g mąki pszennej
200g masła
100g cukru białego
3 żółtka

100g białej czekolady
100g deserowej czekolady

Przygotowanie:
Krok 1. Na stolnicę przesypujemy mąkę, do której dodajemy masło w temperaturze pokojowej i nożem kroimy je na małe kawałki.
Krok 2. Dosypujemy cukier, dolewamy żółtka oddzielone od białek.
Krok 3. Zagniatamy ciasto, tak by stworzyło ładną, jednolitą bryłę.
Krok 4. Podsypując mąkę rozwałkowujemy kolejne podzielone części ciasta. Korzystając z foremek do ciastek wykrawamy jak najwięcej ciasteczek i układamy je na blaszkach wysmarowanych masłem i wysypanych kaszą manną bądź bułką tartą.
Krok 5. Ciasteczka pieczemy w piekarniku nagrzanym do 170 stopniu ok. 15 minut. Ale uwaga, czas ten tak naprawdę zależy od grubości ciastek i od samego piekarnika, więc uważajcie żeby ich nie spalić!
Krok 6. Upieczone ciastka zostawiamy do ostygnięcia, a potem możemy przystąpić do ozdabiania. Czekolady rozpuszczamy w dwóch osobnych miskach w kąpieli wodnej. Używając łyżki, łyżeczki bądź noża, przygotowujemy słodkie przykrycia ciastek. Możemy nakładać więcej lub mniej czekolady, tworzyć jedynie słodkie mazańce, bądź też czekoladowe polewy - jak lubimy :)

Ciasteczkowy kolaż.

 Nie wiem czy jutro uda mi się zamieścić post, bo szykuje się kolejna porcja wrażeń i dalsza część przygotowań. Ale w kolejnych dniach na pewno coś nowego na blogu znajdziecie!

Jutro czeka nas szykowanie: sałatki jarzynowej, barszczu, uszek, kompotu Teraz pieką się pasztety: tradycyjny, mięsny oraz z soczewicy. Chyba niczego nie pominęłam.. :)

Jeśli to ostatni wpis przed Wigilią, to chciałabym wszystkim czytającym życzyć wesołych świąt! Aby te święta były dla Was wyjątkowe, rodzinne i niezapomniane. Żebyście mogli odrzucić wszelkie troski i skupić się jedynie na radosnym świętowaniu i odpoczynku bez żadnych trosk!

piątek, 21 grudnia 2012

Cupcakes pomarańczowo-makowe

Święta coraz bliżej, więc już najwyższa pora na kolejnego posta. Melduję przejście przez dwa etapy: upieczenie domowego piernika (środa) i cupcakes'ów pomarańczowo-makowych (czwartek) na piątkową wigilię klasową. Wpadłam na pomysł, że fajnie byłoby wypróbować czegoś nowego, jeszcze niesprawdzonego, a brzmiącego tak dobrze. Miałam ochotę na mak, sięgnęłam po książkę "Nordic Bakery", w której znalazłam przepis na ciasto z pomarańczą i makiem - idealnie! Nie zaszkodzi spróbować i upiec z tego przepisu cupcakes'ów!
Dobrze się wszystko skończyło, piekło się krótko, przygotowywało przyjemnie, a końcowe ozdabianie już upieczonych babeczek było czystą (choć w sensie dosłownym nieco brudną :P) przyjemnością!
Dzisiaj postawiłam na mniejsze papierowe foremki, w świąteczne białe bądź czerwone kropeczki. Takich cupcakes'ów wyszło mi 50. Myślę, że z tej porcji otrzymalibyście 25 babeczek tradycyjnej wielkości.

Składniki:

CIASTO
250g masła w temperaturze pokojowej
200g cukru białego
4 jajka
300g mąki pszennej
3 łyżeczki proszku do pieczenia
skórka otarta z 2 pomarańczy
sok wyciśnięty z 1 pomarańczy
1 czubata łyżka maku

KREM
250g mascarpone
100g serka śmietankowego
4 łyżki cukru pudru

Przygotowanie:

Krok 1. Masło miksujemy z cukrem. Dolewamy kolejno jajka i dalej miksujemy.

Krok 2. Mąkę oraz proszek do pieczenia dodajemy do mokrych składników.

Krok 3. Ścieramy skórkę oraz wyciskamy sok z pomarańczy. Całość, wraz z miąższem wmieszamy do ciasta wraz z makiem.

Krok 4. Gotowe ciasto przekładamy do papierowych foremek i ustawiamy je na blaszce. Blacha trafia do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na ok. 15 min.

Krok 5. Upieczone cupcakes wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy do przestygnięcia, a w tym czasie przygotowujemy krem. Ubijamy ze sobą wszystkie składniki kremu. Przekładamy je do rękawa cukierniczego i robimy pojedyncze kleksy na cupcakes'ach.
Tak przygotowane babeczki schowałam do lodówki, by krem się przez noc nie zważył. Lepiej nie ryzykować.

Próbny cupcake spróbowany! Posmak pomarańczy w cieście w połączeniu z słodko-słonym kremem, to był dobry wybór!


niedziela, 16 grudnia 2012

Piernik

Czas świątecznego pichcenia rozpoczęty! Pierwszy piernik już zrobiony, a nawet zjedzony! Tym razem został naszykowany specjalnie na wizytę u znajomych, ale i nadejdzie pora na te domowe... :)

Piernik, to tradycyjne, wigilijne ciasto, łączące w sobie mnóstwo aromatów, smaków i zapachów. To dzięki niemu można poczuć że zbliżają się święta. Cały dom ogarnia przepiękna woń przypraw korzennych, tak, że aż robi się cieplutko i miło na sercu.
Ciasto to od zawsze gościło w mojej Rodzinie na świątecznym stole. Choć nie zawsze oszałamia swoim wyglądem, to swoją tajemnicę kryje wewnątrz. Nie ukrywam, że przy wigilijnej kolacji najpierw sięgnę po makowiec, a w następnej kolejności po piernik, co nie znaczy że go nie lubię!

Dzisiaj nie dość że upiekłam piernik, to przy okazji wypróbowałam najnowszy zakup, czyli gwiazdkową foremkę do pieczenia prosto z IKEI! Efekt jak najbardziej satysfakcjonujący. Po pieczeniu i lekkim przestygnięciu ciasto ładnie odeszło od ścianek i pozostało w pięknym kształcie. Potem tylko lekkie ozdabianie i niedość że smaczny, to też ładnie prezentujący się piernik gotowy! Trochę inaczej niż tradycyjnie w domu. Tutaj zazwyczaj bez większych zewnętrznych dodatków.

Teraz zapraszam Was na przepis na piernik. Domowy, smaczny i sprawdzony. Jeśli spróbujecie, na pewno się nie zawiedziecie! To gwarantuję nie tylko ja, ale również moja Mama i Babcia! Tradycja!

Potrzebne składniki:

1 szklanka naturalnego miodu
1/4 kostki (50g) masła
1 szklanka cukru białego
1 szklanka śmietany 18%
1/2 opakowania przyprawy do piernika
1/4 łyżeczki soli
4 jajka
2 szklanki mąki i ciut
2 płaskie łyżeczki sody oczyszczonej

+ po 2 łyżki: rodzynek, skórki pomarańczowej i płatków migdałowych
+ opcjonalnie kolorowe pisaki cukrowe do ozdoby

Przygotowanie:

Krok 1. W garnuszku rozpuszczamy miód z masłem i następnie dosypujemy cukier. Mieszamy i odstawiamy do studzenia.

Krok 2. Całą zawartość garnka przelewamy do miski, dodajemy śmietanę, przyprawę do piernika, sól oraz same żółtka jaj. Przed nami kolejne dokładne mieszanie.

Krok 3. Teraz czas na mąkę i sodę oczyszczoną. Dosypujemy je w dowolnej kolejności do mokrych składników i łączymy razem.

Krok 4. Do małej miseczki wsypujemy rodzynki, skórkę pomarańczową oraz płatki migdałowe. Dodajemy dosłownie odrobinę mąki, w której obtaczamy wszystkie dodatki do ciasta, a następnie wszystko dosypujemy do ciasta i wmieszamy. 

Krok 5. Białka jaj ubijamy na sztywną białą pianę. Od razu po ubiciu dodajemy ją do reszty piernikowych składników, kilka zamieszań i ciasto gotowe do pieczenia. Przelewamy je do gwiazdkowej formy do pieczenia, ze ściankami wysmarowanymi jedynie masłem i wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 170 stopni. Czas nieokreślony, bo wszystko tak naprawdę zależy od składników, a ten piernik długo pozostaje w środku miękki, lecz potem szybko robi się odpowiedni. Sprawdźcie sami!

(Krok 6.) Po upieczeniu, przestygnięciu i wyjęciu piernika z foremki możecie ozdobić je pisakami cukrowymi. Ja tym razem postawiłam na jeden naturalny, biały kolor. Pobawiłam się w kuchenne malowanie :)

Ze względu na to, że ciasto istnieje już w mojej Rodzinie od dłuższego czasu, zdecydowałam się, że nie będę ingerować i skracać całego przepisu, bo może wyjść z tego niezły sajgon. Ciasta trochę zostało, więc upiekłam przesłodkie z wyglądu tycie, tycie muffinki. Upiekły się zdecydowanie szybciej niż ciasto, więc jeśli też tak zrobicie, pamiętajcie o wcześniejszym wyjęciu ich z piekarnika!
Swoją drogą zwróćcie też uwagę na samo zapisanie składników "2 szklanki mąki i ciut", dla wtajemniczonych, podobno moja Prababcia piekła w ten sposób, na taką ilość i to "ciut" wieeele zmieniało. Nie wiem, jeśli tak mówią Przodkowie, zrobię i ja tak! Piękne są takie zwroty i stwierdzenia, które przechodzą z pokolenia na pokolenie <3


 Z każdej perspektywy inaczej..! Domowy piernik!

niedziela, 9 grudnia 2012

Niewinne brownie

Nadszedł czas na przepis. Czas tegorocznego Festiwalu Teatralnego w Czackim dobiegł końca :(( Trzeba będzie już pożegnać się z tą niesamowitą atmosferą ogarniającą całą szkołę, z próbami do sztuk, ciągłymi przygotowaniami i przemyśleniami, co można zrobić lepiej, bardziej, żeby ten, 25. Festiwal stał się wyjątkowym i niezapomnianym. W tym roku oprócz przeżywania Festiwalu jako widz, uczeń i włączając się w próby klasowego przedstawienia, skupiłam się na przygotowaniu klasowej kawiarenki. Wspólną pracą stworzyliśmy gangsterską kafejkę, serwując naszym gościom różne, nie tylko słodkie przysmaki. Pojawiły się krwawe burgery, tosty czy makarony, cały asortyment ciast, a pośród nich specjalność zakładu czyli brownie! W szkolnych warunkach podawany na ciepło z bitą śmietaną i polewą wiśniową. W domu można pozwolić sobie na gałkę lodów waniliowych, która położona na cieście zaczyna się topić, a jej smak w połączeniu z czekoladą jest wprost nie do opisania!
Po skończonym tygodniu śmiało mogę powiedzieć, że przepis na brownie mam w małym palcu.
Wieczorne, a tak naprawdę już nocne pieczenie ciasta po każdym skończonym dniu festiwalowym jest niezastąpione :d Unoszący się w kuchni intensywny zapach czekolady, widok pieczącego się ciasta, a potem gorące brownie już gotowe, odpoczywające do rana pod materiałową ściereczką. Rano pójdzie pod nóż, żeby popołudniu trafić do brzuchów festiwalowiczów.
Bardzo miło mi było usłyszeć pozytywne uwagi o cieście. Że smaczne, że takie, jak czekoladowe ciasto powinno być czyli przesycone słodyczą, dodatkowo ciepłe i dobrze komponujące się z bitą śmietaną i wiśniami. Codziennie znikała cała duża blacha!

Teraz, po zamknięciu Festiwalu i naszej kawiarenki, mogę ujawnić się z przepisem na brownie. Przepisem ciekawym, bo niewymagającym wielu składników, sporej sumy pieniędzy czy dużych nakładów pracy. Tu potrzeba jedynie kilku produktów, które zapewne każdy z czytających ma na co dzień w swojej kuchni.
Co również, jak dla mnie na równi ważne, ciasto pochodzi z książki "Gotuj i chudnij 2" i jest przedstawiane jako zdrowsze i zawierające mniej szkodliwych składników niż tradycyjne brownie.
Prezentuję Wam moją, trochę pozmienianą wersję przepisu, z poprzeliczanymi ilościami produktów. Z nich otrzymacie dużą, prostokątną blachę brownie. Idealna ilość dla całej rodzinki, ale spokojnie, ciasto może poleżeć, nawet w lodówce, ponieważ dobrze się przechowuje.
Podajcie je albo niedługo po upieczeniu, jeszcze naturalnie ciepłe, lub potem, przez chwilę podgrzane w mikrofalówce. Doskonały deser murowany!

Składniki:

200 ml oleju
450g cukru pudru
3 łyżeczki cukru wanilinowego
6 jajek
240g mąki pszennej
150g kakao niesłodzonego
3 łyżeczki proszku do pieczenia

Przygotowanie:

Krok 1. Szykujemy dużą miskę, do której następnie przelewamy olej, dosypujemy cukier puder, cukier wanilinowy i dobijamy jajka. Całość energicznie mieszamy łyżką, by powstała jednolita masa, bez białych cukrowych grudek.

Krok 2. Odważamy podane ilości mąki i kakao. Mieszamy je ze sobą i dosypujemy proszek do pieczenia. Tą mieszankę partiami łączymy z mokrymi składnikami. Tu również dobrze sprawdzi się zwykła łyżka.
Końcowa masa powinna być ciemno brązowa, dość kleista, lecz nie powinna zbytnio kleić się do miski.

Krok 3. Ciasto przelewamy, lecz może lepiej powiedzieć przekładamy do dużej prostokątnej blachy do pieczenia, której dno i ścianki już zostały natłuszczone masłem. Masę rozkładamy równomiernie i ciasto trafia do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 21 minut. Po tym czasie wyłączamy grzanie i zostawiamy brownie w piekarniku na ok. 2-3 minuty. Potem wyjmujemy je i pozostawiamy do przestygnięcia lub po chwili pałaszujemy!

Niewinne brownie, tu w wersji z bitą śmietaną

piątek, 30 listopada 2012

Zapiekanka z ciasta naleśnikowego

Piątek. Okazja do przygotowania czegoś dobrego na obiad. Od dawna nie mogło mi się to udać, bo to za mało czasu, to pora za późna. Po prostu nie opłacało się robić niczego większego. Ale tym razem trochę czasu wytrząsnęłam i mogłam poszperać w kuchni, pomyśleć nad czymś dobrym zarówno dla siebie jak i Rodzinki :))

Miały być placki, z serem, warzywami, lekko przyprawione, lecz bez przesady. Wyszło inaczej. Zaczęłam od ciasta, dodałam wszystkie potrzebne składniki i już miałam zaczynać smażenie, ale nie, zmiana planów! Robię zapiekankę! Ciasto szybko przelałam do naczynia żaroodpornego, wierzch posypałam otrębami i czosnkiem i do piekarnika marsz!
Tak w skrócie wygląda 'historia' dzisiejszej zapiekanki z ciasta naleśnikowego, którą jedliśmy. Efekt przypadku, jak się okazało, smaczniejszy po lekkim przestygnięciu ;) Jeszcze została odrobina na jutro!

Potrzebne składniki:

300g mąki pszennej
3 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
2 jajka
4 łyżki oleju rzepakowego
~600ml mleka

5 dużych pieczarek
kilka suszonych pomidorów w oleju
1 łyżka oleju od suszonych pomidorów
125g mozarelli (=1 kulka)

3 łyżki otrąb pszennych
czosnek w młynku

Przyrządzenie:

Krok 1. Mąka, proszek do pieczenia i sól trafiają do jednej miski. Mieszamy je i dodajemy mokre składniki w postaci jajek, oleju, a następnie porcjami mleka. Teraz zmieniamy sposób mieszania z łyżeczkowego na trzepaczko-miotełkowy! :D

Krok 2. Pieczarki obieramy, obcinamy końcówki nóżek, myjemy całe grzyby i ścieramy na grubej tarce bezpośrednio do reszty składników.

Krok 3. Kroimy suszone pomidory wyłowione z oleju i dorzucamy je do ciasta. Dodatkowo dolewamy łyżkę oleju od pomidorów. Można i więcej, by dodać lepszego smaku.

Krok 4. Tym razem na mniejszych oczkach tarki ścieramy kulkę mozarelli. Ponownie bezpośrednio do ciasta. Gdy skończymy, to oznacza, że wszystkie składniki masy już są w misce. Kilkanaście dobrych zamieszań i ciasto powinno być gęste jak należy, gotowe do przelania do dosyć sporej wielkości naczynia żaroodpornego. Pamiętajcie, że zapiekanka nieco wyrośnie!

Krok 4. Nadszedł czas na pieczenie, poprzedzone wykończeniem: posypujemy wierzch ciasta otrębami oraz dużą ilością startego czosnku. Potem ok. 50 minut w 180 stopniach. Niestety dosyć sporo, ale sprawdziłam, po krótszym czasie nie ma szans na zwarte ciasto.

Krok 5. Gotową zapiekankę dzielimy na porcję i serwujemy! Żeby nie było aż tak pusto na talerzu naszykujcie prostą sałatkę z sałaty lodowej i pomidora. Zawsze trochę zdrowia i koloru na obiadowym talerzu ;) Bon Apetit!

 Już po małym krojeniu, tuż po wyjęciu z piekarnika. Zapiekanka z ciasta naleśnikowego!

Tak się prezentuje sama...

A tak w towarzystwie sałatki. Najlepsze, pełne zdjęcie, na koniec! :)

Jak już wcześniej wspomniałam, byłam zaskoczona, ponieważ zapiekanka smakowała o niebo lepiej po jakimś czasie od upieczenia. Jeszcze cieplutka, bo stała w piekarniku, lecz o zupełnie innej konsystencji i smaku.. Dla mnie najczęściej jest na odwrót. Im świeższe i szybciej podane tym lepsze. Widać, że jednak nie zawsze ;)

czwartek, 29 listopada 2012

Muffiny miodowe

W czwartkowy wieczór, po dniu pełnym przeróżnych wrażeń, mam dla Was smaczną propozycję! Piątek już tak blisko, a za nim ponownie dwa dni odpoczynku od codziennych obowiązków. To idealna okazja na nadrobienie zaległości w gotowaniu czy pieczeniu! Dlaczego nie postawić na coś słodkiego?
Może skusicie się na miodowe muffiny? Nie są skomplikowane w przygotowaniu, a już po wstawieniu do piekarnika dają naprawdę fajny zapach :)

Muffiny, to dobra opcja zarówno na podwieczorek jak i małą przekąskę. Łatwo je zabrać ze sobą, ale także można je ślicznie przyozdobić i podać przyjaciołom czy rodzince. Zachęcam Was! Na pewno podzielę się jeszcze z Wami niejednym przepisem, bo mała, a pełna przepisów książeczka pt."Babeczki słodkie i pikantne" dostarcza wielu inspiracji ;)

Składniki (na +- 12 sztuk):

250g mąki pszennej
2,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
125g masła w temperaturze pokojowej
100g cukru białego
1 jajko
100g śmietany 18%
5+2 łyżek płynnego miodu
100ml mleka

+ płatki owsiane do ozdoby

Przygotowanie:

Krok 1. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia oraz sodą oczyszczoną.

Krok 2. W oddzielnym naczyniu ucieramy masło z cukrem, a następnie dobijamy jajko, dokładamy śmietanę i całość łączymy ze sobą. Teraz pora na mleko i miód (5 łyżek), po ich dolaniu kolejne mieszanko!

Krok 3. Do mokrej masy partiami dosypujemy mąkę. Łyżka w ruch aż do uzyskania gładkiego ciasta!

Krok 4. Gotowe ciasto przekładamy do papierowych papilotek, które ustawiamy na blaszce do pieczenia.
Formę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na ok. 20-25 minut. W czasie pieczenia lub już po nim, ozdabiamy wierzchy muffin kleksem miodu. Na niego od razu posypujemy płatki owsiane, tak by te miały możliwość przyczepienia się.
Ważne jest, aby nie przesadzić z ilością miodu do ozdoby, bo jeszcze w piekarniku, pod wpływem ciepła ciasto może się najzwyczajniej w świecie pozapadać.

Oto efekt prac już sprzed ponad dwóch tygodni (:O):


Zdjęcia można już uznać za wyjęte z archiwum, ale bez obaw muffiny przed podaniem były świeże jak nigdy :)) Specjalnie dla Was prezentują się na fotkach z wieczora i rana!
Spróbujcie ich, warto!

wtorek, 27 listopada 2012

Sernik czekoladowy z nutą imbiru

Weekend to doskonały moment na zabawę, odpoczynek, ale też relaks przy kubku gorącej herbaty i słodkiego deseru, koniecznie w dobrym towarzystwie! Sobota i niedziela już za nami ale dlaczego nie powspominać..? Takiego sernika nie mogę pominąć. Mocno czekoladowy, z leciutkim posmakiem imbiru, słodkim zapachem i esencją słodyczy. Idealne jeśli masz ochotę na słodycz w małej, a dobrej postaci!
Przedstawiam sernik czekoladowy z nutą imbiru.

Pomysł na ciasto znalazłam w listopadowej Claudii. Czasem opłaca się przejrzeć tego typu gazety, czasem szperam w poszukiwaniu przepisów lub kulinarnych zdjęć. Czasem to już wystarcza! ;)

Składniki:

SPÓD
300g herbatników
100g masła w temperaturze pokojowej
1 jajko
2 łyżki mąki pszennej
1 łyżeczka imbiru

MASA
200g gorzkiej czekolady
250g mascarpone
300g twarogu
3 jajka (duże)
50g cukru

2-3 pojedyncze biszkopty lub herbatniki
cukier puder
kostka czekolady gorzkiej

Przygotowanie:

Krok 1. W malakserze mielimy herbatniki. Z nich oraz z masła, całych jajek i mąki z wmieszanym imbirem wyrabiamy luźne ciasto, którym następnie wylepiamy dno okrągłej tortownicy już wysmarowanej masłem i wysypanej startymi biszkoptami. Spód pieczemy przez ok. 7-9 min w temperaturze 180 stopni.

Krok 2. W kąpieli wodnej roztapiamy czekoladę, dodajemy imbir i łączymy oba składniki. Koniecznie odstawiamy do przestygnięcia.

Krok 3. Jajka ucieramy z cukrem, potem cały czas mieszając, dolewamy porcjami czekoladę.

Krok 4. Mascarpone miksujemy z twarogiem. Zwróćcie uwagę na to, by ser był już wcześniej przemielony i nie zawierał niepotrzebnych grud.

Krok 5. Masy: czekoladową oraz serową dokładnie łączymy ze sobą, przekładamy na podpieczony spód i całe ciasto wkładamy do piekarnika na 40-50 min, tym razem już do 170 stopni..

Krok 6. Upieczone ciasto możemy ozdobić startą czekoladą oraz cukrem pudrem. Nada to sernikowi łądnje oprawy i jeszcze smaczniejszego wyglądu!

Sernik czekoladowy z nutą imbiru. Gotowy do podania.

czwartek, 8 listopada 2012

Rożki francuskie z serem i orzechami włoskimi

Tydzień nauki pochłania. Ale o blogu i tak nie zapominam! Jak obiecałam, wracamy ze wspomnieniami do zeszłej soboty. Tym razem rożki z ciasta francuskiego z serem i orzechami włoskimi. Przepis znalazłam w książce "Orzechy" wyd. Świat Książki. Tak na marginesie, jest to bardzo ciekawa pozycja, która zgromadziła ciekawe przepisy, od których czytania już leci ślinka. Do tego dochodzą dobrej jakości zdjęcia. A gdzie ją upolowałam? W to lato, na Helu! Wakacyjne namioty z książkami niejeden raz zaskakują, a można dostać tam książki w tak niskich cenach!

Rożki oryginalnie były wykonane z ciasta ptysiowego, które zastąpiłam francuskim.

Składniki (na ok. 30 rożków):

100g orzechów włoskich
200g śmietankowego serka kremowego
200g sera z niebieską pleśnią
2 jajka
800g gotowego ciasta francuskiego
ziarna sezamu do posypania

Przygotowanie:

Krok 1. Orzechy włoskie mielimy w malakserze. Nie na wiór, ale tak, by w farszu utworzyły wyczuwalne grudki.

Krok 2. Do orzechów dokładamy serek kremowy oraz ser pleśniowy, wbijamy oba jajka i całość mieszamy aż do uzyskania dosyć gęstej, jednolitej masy.

Krok 3. Lekko rozmrożone ciasto francuskie dzielimy na mniejsze kawałki. Najlepiej kroimy na prostokąt lub kwadraty, tak by te pomieściły farsz i umożliwiały zgięcie rożków po przekątnej.

Krok 4. Jak wyżej podane, każdy kawałek ciasta obsługujemy identycznie. Na środku układamy małą łyżeczką trochę farszu, tak by potem nie wypłynął. Następnie zginamy ciasto na pół, wzdłuż przekątnej. Boki rożka przygniatamy widelcem, by je zasklepić.

Krok 5. Tak przygotowane rożki układamy na blasze, wyłożonej papierek do pieczenia. Wbrew pozorom rożki można układać w miarę blisko siebie, bo istnieje raczej małe ryzyko że zrosną się podczas pobytu w piekarniku. Teraz jeszcze tylko kilka maźnięć żółtkiem po wierzchu, opcjonalnie sezam i surowe będą gotowe.

Krok 6. Nadszedł czas na piekarnik. Nagrzewamy go do 180 stopni, a potem wkładamy blachy wraz z surowymi rożkami na ok. 15-20 min, aż do momentu gdy nabiorą złocistego koloru na wierzchu, a z boków nie będą prawie białe. Trochę rumieńców musi im przybyć.

Po upieczeniu rożki zostawiamy do ostygnięcia lub w miarę możliwości podajemy na ciepło. Mi się niestety nie udało, więc wykorzystałam opcję z mikrofalówką, która ułatwiła późniejsze lekkie podgrzewanie.

Dodatkiem widocznym na zdjęciu była borówka. Do sera i orzechów jak ulał!

Rożki francuskie z serem i orzechami gotowe do podania! 

Dzisiaj już się z Wami żegnam, ale zaglądajcie ponownie, już niebawem kolejne posty z nowymi przepisami... :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Krakersy serowe

Sobota. U mnie same baby. Nic innego tylko babski wieczór. Wygłupy, tańce, śpiewy. Co by to było bez dobrego żarełka! A i tego nie zabrakło! Dziewczyny przywiozły masę smacznego jedzonka. Tiramisu, muffiny z żurawiną czy wytrawne, z kiełbasą, kukurydzą i serem żółtym, do tego sałatka z kurczakiem, migdałami i winogronami. Ja w swoich przygotowaniach postawiłam na potrawy słone. Na stole zagościły więc: krakersy serowe z dipem, rożki z serowo-orzechowym nadzieniem, sałatka Waldorfa.
Jak się pewnie domyślacie, teraz trzeba będzie Wam to wszystko zaprezentować. Na pierwszy ogień idą krakersiki. Aromatyczne i chrupiące, żółte, wraz z ostro-słodkim, pomarańczowym w barwie sosem stworzyły zgrany duet!

Potrzebne składniki (na ~50 krakersów):

100g mąki pszennej
1 łyżeczka soli
2 łyżeczki curry
150g sera Gouda
50g twardego sera (u mnie Cesarski)
100g miękkiego masła

Przygotowanie:

Krok 1. Na samym  początku warto zetrzeć oba rodzaje sera, odpowiednio zważyć i na chwilę odstawić.

Krok 2. Do miski przesiewamy mąkę z solą, dodajemy curry oraz starte sery. Następne w kolejności jest masło, po którym czeka nas zagniatanie ciasta. Na początku opornego, niechcącego się sklecić w jedną całość, ale po chwili zaczynającego "współpracować". Nie ma potrzeby dolewania wody ;)

Krok 3. Ciasto partiami rozwałkowujemy, a potem wykrawamy okrągłe krakersy. Takie układamy na blachach wyłożonych papierem do pieczenia.

Krok 4. Serowe krakersy pieczemy 10-15 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. Po upieczeniu słone ciastka powinny nabrać od spodu lekko złocisto-brązowego koloru, warto sprawdzać! ;)

Krakersy zostawiamy do przestygnięcia, nawet na blasze, a tymczasem zabieramy się do przygotowywania dipu!


Składniki na dip:

1/2 szklanki słodkiego sosu chilli
3 łyżki musztardy miodowej
2 łyżki płynnego miodu
1/2 szklanki pestek ze słonecznika

Na małej patelni, bez dodatku tłuszczu, prażymy ziarna słonecznika.
W większym kubku lub miseczce łączymy pozostałe składniki dipu, następnie dodajemy słonecznika i wszystko mieszamy. Gotowy sos przelewamy do kokilek.


Kokilki gotowe, krakersy przekładamy na półmisek i przekąska może wyjeżdżać na stół! 


Wypróbujcie a nie pożałujecie! Obiecuję :)

niedziela, 4 listopada 2012

Migdałowe chrupaki

Kolejna okazja do świętowania! Równiutkie 40. urodziny Wujka. Sto lat, sto lat! Niech słodko będzie! Z tej okazji upiekłam wczoraj migdałowe chrupaki, czyli malutkie grzeszne ciasteczka z dodatkiem likieru :)
Jestem zadowolona z efektu, teraz czekam tylko na relację Jubilata, który ciasteczka dostał w sobotę.

Świętowanie ważnych okazji bliskich mi osób lubię połączyć z dobrymi wypiekami. Niekoniecznie słodkimi, choć te często wykonuję, ale również potrawami które jubilaci, solenizanci i inni obchodzący swoje święta, lubią. To zawsze przyjemność dostać coś smacznego do schrupania. Mam nadzieję że spełniam swoje zamiary i zazwyczaj dobrze wychodzi ;)

Składniki (na 40 sztuk):

2 białka
1/2 szklanki cukru białego
300g zmielonych migdałów
2 łyżki mąki pszennej
5 łyżek Bailey'a Original

Przygotowanie:

Krok 1. Mikserem ubijamy białka na białą, sztywną pianę.

Krok 2. Nie przerywając ubijania dosypujemy cukier. Kończymy i dodajemy migdały oraz mąkę. Mieszamy łyżką, dolewamy Bailey'a i łączymy, tak by powstała jednolita masa.

Krok 3. Na blasze wyłożonej papierem do pieczenia układamy małą łyżeczką porcje ciasta. Warto pamiętać, że podczas pieczenia chrupaki nie wyrastają.

Krok 4. Ciastka pieczemy 15 minut w piekarniku nagrzanym do 190 stopni. Następnie wyjmujemy i wykładamy do przestygnięcia na duży, płaski talerz.

Jeśli ciastka szykujemy na prezent, warto pomyśleć o ładnym zapakowaniu. Tym razem skorzystałam z bardzo prostej, lecz korzystnej dla chrupaków opcji. Przełożyłam je do foliowej torebeczki, a zamknięcie przewiązałam kolorową wstążką. Ładnie wyszło :) Efekty możecie podpatrzeć poniżej...

Jak to było... Czyli chrupaki migdałowe w dwóch stadiach ;)


piątek, 2 listopada 2012

Placki ziemniaczane

Trochę nieładnie, ale zaczynam pisać w piątek, więc post do piątku będzie należeć! Niezależnie od tego czy skończę w sobotę czy nie, post opublikowany i dopiero go piszę. Jutro będą inne sprawy i nowe przepisy, dzisiaj były placki ziemniaczane. Chyba jedna z najpopularniejszych polskich potraw. Placki przygotowywały mi kiedyś moje Babcie, czasem Mama, a teraz mogę i ja dołączyć do tego grona. Już umiem i wiem dokładnie co i jak! Nauka odbyta :)

Placki ziemniaczane można przyrządzać na wiele sposobów, podawać same, bądź też ze śmietaną. Do popicia kefir, zsiadłe mleko lub po prostu nic. Nawet u mnie w najbliższej rodzinie istnieją dwie różne metody przyrządzania tej potrawy. Jedna, bardziej uniwersalna, pozwala nawet na słodzenie placków, co naprawdę ciekawie smakuje! Druga natomiast, ta którą częściej jadam i tu Wam przedstawię, jest z dodatkiem cebuli, więc raczej się na słodko nie nadaje. Sól i pieprz spełniają swoją rolę ;)

Przejdźmy do rzeczy...

Potrzebne składniki (porządna porcja dla 4 osób):

~1kg ziemniaków
1 duża cebula
2 jajka
1/2 szklanki mąki pszennej
vegeta
sól
pieprz

olej do smażenia

Przygotowanie:

Krok 1. Obieramy ziemniaki oraz cebulę. Szykujemy maszynkę elektryczną z wkładką o grubych oczkach. Ścieramy oba składniki do dużej miski.

Krok 2. Doprawiamy całość solą, pieprzem i vegetą. Trudno powiedzieć że do smaku, bo trudno próbować, ale na początku na oko. I tak potem podczas smażenia kolejnych partii będzie można doprawiać. Na początku lepiej nie przesadzić!

Krok 3. Wbijamy do masy całe jajka, dosypujemy mąkę i mieszamy łyżką.

Krok 4. Na patelni rozgrzewamy olej. Mu go być na tyle dużo, by placki nie przykleiły się, a mogły dobrze wysmażyć. Stety lub niestety placki ziemniaczane do lekkich i beztłuszczowych nie należą.

Krok 5. Łyżką nakładamy porcje ciasta. Placki smażymy po kilka minut z każdej strony, do momentu gdy nabiorą pięknego złocistego koloru, potem zdejmujemy i kolejna partia. W razie potrzeby podlewamy olejem.

Placki najsmaczniejsze są tuż po usmażeniu. Spróbujcie połączenia z zimnym kefirem, a nie pożałujecie! :)

 Ten sprzęt! Ta domowa fabryka placków!

Placki ziemniaczane vol. 1.

Jeszcze Was w ten weekend niejeden raz zaskoczę i zamieszczę kilka nowych postów ze świeżymi przepisami i smmmakowitymi zdjęciami! Szykujcie się, bo powracam do regularnego pichcenia. Nareszcie! Jak ja lubię taki odpoczynek od wszystkiego, kiedy na gotowanie i długie godziny w kuchni czas się znajdzie :))

środa, 31 października 2012

Ciasto jogurtowe

Czas na okrągły wpis, bo już 100.!

Jeśli tak ładnie, to musi być słodko. Nie tylko ze względu na sam wypiek, ale i patrząc na okazję.
Dzisiaj 77. urodziny mojego Dziadka. Specjalnie dla niego przygotowałam ciasto jogurtowe w polewie śmietanowo-maślanej. Niestety reakcji na słodki prezent nie widziałam, ale słyszałam że Jubilatowi smakowało :))
W tym przypadku postawiłam na prostotę, ale jak podejrzewałam i czytałam przed pieczeniem - smakowitą i dobrą. Nie zawiodłam się.
Zapraszam i Was!

Pomysł na ciasto zaczerpnęłam ze strony www.kwestiasmaku.com. Z polewą eksperymentowałam sama. To element który muszę jeszcze dopracować, ponieważ polewa była zdecydowanie za rzadka i nie potrafiłam jej skutecznie zagęścić. Przez to ciasto musiałam przetrzymać w lodówce. Ale następnym razem będzie już lepiej! :)

Potrzebne produkty (odmierzane kubeczkiem po 180-gramowym jogurcie naturalnym):

CIASTO
3 kubeczki mąki pszennej
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 kubeczek cukru białego
1 łyżeczka cukru waniliowego
3 jajka
1 kubeczek oleju słonecznikowego 
1 kubeczek jogurtu naturalnego

POLEWA (do dopracowania)
~50g masła
1 kubeczek cukru białego
1/2 kubeczka mleka
5 łyżek śmietany 18%

Przygotowanie:

Krok 1. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Szykujemy ciasto. Mąkę mieszamy z proszkiem do pieczenia, a następnie z cukrami. Dodajemy jajka, olej i jogurt i dopiero mieszamy (!). WAŻNE, aby nie kręcić ciasta mikserem ani go nie zagniatać. Mieszamy je jedynie łyżką do momentu uzyskania jednolitej masy. Małe grudki są dopuszczalne a wręcz wskazane.

Krok 2. Ciasto przekładamy do wysmarowanej i wysypanej formy. Np. małej, kwadratowej. 
Pieczemy je przez 30 minut, sprawdzając patyczkiem czy jest już gotowe.

Krok 3. Gdy ciasto jeszcze siedzi w piekarniku lub już stygnie, szykujemy polewę. W garnuszku rozpuszczamy masło, do którego następnie dodajemy cukier, mieszamy, dolewamy mleko i dalej łączymy składniki. Chwilkę podgrzewamy i odstawiamy wszystko do przestudzenia. 
Potem dodajemy śmietanę i trzepaczką miotełkową ubijamy polewę. Ta będzie niestety dosyć płynna, ale po pewnym czasie w lodówce, już na cieście, stanie się nieco bardziej ściśnięta.

Krok 4. Po pewnym czasie spędzonym w lodówce, kroimy ciasto i możemy ponownie odstawić je do zimna. Wyjmujemy przed podaniem i serwujemy :)

Ciasto jogurtowe się kłania :)

 Przed i po wizycie w gorącym piekarniku.

 Tuż po krojeniu.

Strasznie ubolewam nad jakością i kolorytem zdjęć. Niestety ostatnio jestem zmuszona do fotografowania potraw popołudniami lub wieczorami, co uniemożliwia skorzystanie z naturalnego światła dziennego. 
Tak naprawdę przez krótszy dzień, już zanim dotrę do domu, robi się ciemno...
Na tą chwilę mogę tylko działać, jak zwykle, obróbką zdjęć, ale popracuję nad fotografiami!

Pozdrawiam wszystkich, kończąc 100. posta :))

sobota, 27 października 2012

4. Food Film Festival

Jakieś 2 tygodnie temu, w sumie przez przypadek natrafiłam na reklamę 4. Food Film Festival'u, czyli przeglądu filmów kulinarnych odbywającego się w Warszawie, Poznaniu oraz Gdyni w dniach 26.-28.10.12. Trzy miasta, trzy dni festiwalu. Kilkanaście filmów + inne dodatkowe atrakcje.
Bez większego zastanowienia zarezerwowałam bilety. Wybór padł na pierwszy dzień i seans otwierający cały festiwal.

Czekolada i mleko - takie były motywy przewodnie dwóch ok. 50-minutowych filmów. Oba przedstawiały zupełnie inne oblicza produktów oraz podejścia do nich.

"Gorycz czekolady" to tytuł pierwszego filmu. Dlaczego gorycz? Bo na pozór słodka czekolada nie zawsze taką jest. Przy jej produkcji pracują tak zupełnie różni ludzie, z innym nastawieniem oraz podejściem do całej pracy. Film przedstawia: najlepszego wytwórcę czekolady na świecie, żyjącego w magicznym słodkim świecie, rodzinną fabrykę czekolady wraz ze stworzonym parkiem rozrywki, małżeństwo z Kanady zajmujące się wytwarzaniem słodkich tabliczek z samych ziaren kakaowca oraz na końcu prostych ludzi z Afryki, na co dzień trudzących się uprawą i zbieraniem ziaren kakaowca. Wszyscy mają do czynienia z produkcją czekolady, ale każdy postawiony jest w innej sytuacji, zajmuje odmienną pozycję.
Przemysł kakaowo - czekoladowy się kręci, a ludzie żyją w zupełnie innych światach.

"Mleko?" Już sama nazwa obrazu mówi co nieco o filmie. Autor szuka odpowiedzi na pytanie czy warto spożywać mleko i nabiał. Skupia się na opiniach ekspertów oraz producentów cudownego białego płynu. Jak już po kilku minutach można się zorientować, opinie są bardzo podzielone. Jedni mleko ukazują jako niezbędny składnik codziennej diety, pełen potrzebnych witamin, białka, tłuszczów, węglowodanów i wapnia, dla innych natomiast mleko=śmierć. Dwa skrajne stanowiska, oba poparte dobrymi argumentami i przykładami. Wychodząc z filmu miałam poczucie że obejrzałam wartościowe dzieło, przemyślane przy tworzeniu.

Po skończonym seansie odbyła się krótka prelekcja profesorów warszawskich uczelni. Pan przeciwstawiał się idei picia mleka, jednakże pani była zwolenniczką spożywania mleka oraz jego przetworów. Kolejne ciekawe wystąpienia, racjonalne i cokolwiek wnoszące.

Ale festiwal nie ograniczał się jedynie do sali kinowej. Przed kinem Kultura stały stragany z przyciągającym zapachem i wyglądem jedzeniem oraz książkami, zwiezionymi przez właścicieli strony internetowej booksforcooks.pl. Było na co popatrzeć i co pofotografować! :D
Z chwili na chwilę ludzi przybywało, kupowanie biletów, odstanie swojego w kolejce, a potem nareszcie i  sam seans. O tak, było ciekawie... :)

Fotorelacja:

4. Food Film Festiwal

Tak było na zewnątrz... :) Nie mogłam się oprzeć i jeden z serów kupiłam. 
Czosnek + bazylia + pomidor --> super połączenie!

 Reklama to podstawa, czyli ulotki w przepysznej odsłonie.

Już po. Wystąpienia gości.

Relację czas zakończyć. Dzień jak najbardziej udany, popołudnie ciekawe, byle takich tylko więcej i częściej :)) Jak na tą chwilę nie dałam się przekonać przeciwnikom mleka. Po powrocie do domu wypiłam porządną porcję pysznego i zdrowego mleka! ^^

czwartek, 25 października 2012

Kotleciki sojowe na purée z kalafiora

Miałam dziś ogromną ochotę żeby ugotować coś smacznego na obiad. Na początku mało pomysłów. Makaron? Ale z czym, żeby było ciekawie, też nie za prosto i żeby pomysł nie był za codzienny i za zwykły.
Ryż? Kurczak? Placki z cukini? Nie, nie, i jeszcze raz nie, to już było, a chcę coś innego!

Po przejściu przez kilka sklepów, w których nic nie kupiłam, dotarłam do domu, tam przetrząsnęłam spiżarkę, lodówkę i przyległą szafkę. Znalazłam kostkę sojową (czyt. mini kotlety sojowe, do dodania do sosu, gulaszu), resztkę kalafiora i kilka innych rzeczy, o których szczegółowo mowa będzie zaraz.
Tak więc powstał pomysł na kotleciki sojowe na puree z kalafiora. W głowie już pomysł był, brzmiało dobrze, trzeba było przystąpić do działania. Już na wstępie mówię, że ilości należy dopasować do własnych potrzeb, ponieważ ja gotowałam z tego, co akurat miałam pod ręką. Po moim, jednoosobowym obiedzie jeszcze trochę wszystkiego zostało, więc miar nie było :) Nic się nie zmarnuje! Już są chętni na jutro ;)

Produkty [~ilości, które użyłam]

KOTLECIKI SOJOWE W SOSIE ŚMIETANOWO-SEROWYM
kostka sojowa[80g]
vegeta [1 łyżeczka]
masło [1 łyżeczka]
ser żółty [3 plastry]
śmietana 18% [3-4 łyżki]
estragon (przyprawa)

PUREE KALAFIOROWE
kalafior [u mnie dosłownie resztka, 2-3 garście różyczek]
masło [1 łyżeczka]
sól
groszek konserwowy [2 łyżki]

Przygotowanie:

Krok 1. Szykujemy dwa rondle z wodą, którą doprowadzamy do wrzenia. W pierwszym woda jeszcze przed zagotowaniem ma być doprawiona vegetą, w drugim odrobiną soli.
Woda zaczyna wrzeć. Pierwszy garnek - wrzucamy kostkę sojową i gotujemy według wskazań na opakowaniu. Drugi garnek - umyte i podzielone różyczki kalafiora trafiają do wody.
Po ugotowaniu potrzebne nam zawartości rondli odcedzamy i na chwilę odstawiamy.

Krok 2. W małym garnuszku mikserem rozcieramy kalafiora, doprawiamy solą, dodajemy groszek, masło i ponownie miksujemy.

Krok 3. W kolejnym już garnku szykujemy sos śmietanowo- serowy. Nie będzie go dużo, ponieważ kotleciki mają być nim jedynie obtoczone a nie w nim tonąć. Na początku rozpuszczamy masło, na które następnie wrzucamy poszarpane na mniejsze kawałki plasterki sera żółtego. Mieszamy, aby nic nam nie przywarło do dna naczynia. Dodajemy śmietanę, doprawiamy odrobiną estragonu i przez chwilkę podgrzewamy. Zestawiamy z gazu, sos dolewamy do kostek sojowych i wszystko ładnie łączymy.

Krok 4. Na talerz nakładamy najpierw puree, a na nie dopiero kotleciki. Potem już tylko pałaszowanie i cieszenie się z delikatnego smaku posiłku... :))

Kotleciki sojowe na puree z kalafiora!

 Już jutro wybieram się na Food Film Festiwal. Czeka mnie jak podejrzewam ciekawy seans, a dokładniej dwa ze sobą połączone, o czekoladzie oraz o mleku. Już się nie mogę doczekać! A Wy szykujcie się na relację!