niedziela, 23 września 2012

Po berlińsku

UWAGA!
Tak po dłuższym czasie chcę zacząć nowy post. Tygodniowa wizyta w pięknym Berlinie zaliczona! I niech nie zmyli Was ten napis po rosyjsku. To tylko element wystroju hostelowego pokoju :D
Zaliczyłam dużo zwiedzania, łażenia po mieście, spędzania czasu z klasą. Jedzenie też się tam gdzieś przeplatało, więc właśnie o nim powspominam :)

Berlin to duże miasto, pełne różnych ludzi, kultur i ciekawych miejsc. Codziennie jedliśmy w innych knajpkach lub mniejszych barach. Były więc makarony, pizza, sałatka własnej roboty, chińszczyzna a i fish&chips się zaplątało. Niczego typowo berlińskiego niestety nie udało mi się spróbować. Ale mam wątpliwości z czego słynie niemiecka kuchnia. Kiełbaski, tradycyjnie nazywane Wurstchen? Powiem szczerze że nie wiem, a w tych miejscach które odwiedzaliśmy nie spotkałam się z nimi. Trudno. Następnym razem się uda. Pojadę bardziej naszykowana na poznawanie nowych smaków. Nie taki był cel tej podróży :P

Momentami było też słodko. Apfelstrudel, czyli niemiecka szarlotka z sosem waniliowym i bitą śmietaną, deser budyniowy czy tort urodzinowy <3 Co prawda kupny, ale zaskakująco dobry i mało chemiczny. Ciekawa sprawa, bo mrożony, z biszkoptem, galaretką i smacznym kremem straciatella. Po kilku godzinach odstania w ciepłym pokoju nadawał się do jedzenia. Jubilatce smakowało, a to najważniejsze!
Wizyty w sklepie z dunkin' donuts, czyt. pączkami z kolorowymi posypkami, polewami i innymi cudami oraz firmowym sklepie Ritter Sport'u również nie zostaną zapomniane.

O kawie już nie wspomnę. Kawiarnie należały do często odwiedzanych :))

Czas na fotorelację, która sama o sobie świadczy!

 Dzień 1: fish&chips w dworcowych klimatach.

 Wieczorna hostelowa porcja zdrowia.

 Dzień 2: włoski bar --> porcje makaronu w wersji maksi.

 Dzień 3: makaron w pysznym sosie pieczeniowym z wieprzowiną (?).

 Dzień 4: chińszczyzna. Box z kurczakiem teriyaki.

Dzień 5: dworcowa pizza.

 Apfelstrudel z dodatkiem sosu waniliowego. To jest to!

 Deser budyniowy z czekoladową niespodzianką w środku.

 Urodzinowe świętowanie.

Dunkin' donuts! Mam wrażenie że dziewczynom smakowało ;)

Ritter sport. Czy trzeba mówić coś więcej? :>

Kawa x2.

Dobre do picia. Gazowany napój z ciekawym ziołowym posmakiem oraz lemoniada melonowa. 
Niestety nie udało mi się przywieźć waniliowej coca-coli tak dla spróbowania, ale jak nie teraz to kiedy indziej!

I na tym poprzestanę. Zdjęcia obejrzane już kilkakrotnie wzbudzają wspomnienia. Powiem tylko jedno: warto było!

4 komentarze:

  1. Ale świetnie spędziłaś tam czas :) Niemcy jednak mają dobre jedzenia. Między innymi dlatego lubię mieszkać w tym kraju ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Było rewelacyjnie! Na pewno kiedyś tam wrócę! A już niedługo wizyta m.in. w Hamburgu i Stuttgarcie! :)

      Usuń
  2. Woooow, cudownie kulinarna była Twoja podróż po Berlinie. Tam jest tyle jedzenia, że aż szkoda siedzieć w domu i pichcić :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda to prawda, ale nie wiem jak Ty, ale zauważyłam że mało w Berlinie typowych barów sałatkowych, których u nas jest coraz więcej. Chyba że chodziłam w nie te miejsca co trzeba... ;)

      Usuń